11 lipca 2012

Rozdział 2

    Noc minęła mi wyjątkowo nieprzyjemnie. Nie wiem czy to ze względu na odbywające się imprezy za oknem, czy może chodzi o coś innego. Nie mam bladego pojęcia, ale właśnie z tego powodu mój humor nie był dzisiaj najlepszy. Mało tego... Lepiej było się do mnie nie zbliżać. Może jednak nie wszystko było stracone, bo w końcu są osoby, które mogą przemienić nawet najgorszy dzień w życiu, w coś pięknego. Jedną z tych właśnie osób, była moja ukochana Avalanna, z którą miałem dzisiaj w planach się spotkać. Chcę korzystać, póki jeszcze mogę. Kto wie co będzie jutro.
     W zwolnionym tempie wygramoliłem się z łóżka i poczłapałem do łazienki. Zasłoniłem okna, nie z powodu drażniących promieni słonecznych, a moich fanek, które mogłyby wynająć helikopter i obserwować wszystko co robię przez lornetkę. A byłyby do tego zdolne. Gdy czułem się już w miarę "bezpiecznie" wszedłem pod prysznic i śpiewając sobie pod nosem nową piosenkę The Wanted wykonałem wszystkie poranne czynności. Świeżutki, czyściutki i co najważniejsze ubrany, opuściłem łazienkę. Została mi jeszcze godzina do mojego planowanego opuszczenia hotelu, jednak nie byłem pewien, co do tego, że nie będziemy mieli opóźnienia. Z tego co mogłem dostrzec z okna mojego pokoju, moje fanki zablokowały główne drzwi. I dupa.
     Usadowiłem się na łóżku i włączyłem laptopa. Już po krótkiej chwili wyświetlił mi się pulpit, a na nim najsłodsze zdjęcie na świecie. Jakie? Nikt nie wie? Oczywiście, że moje wspólne zdjęcie z Avalanną. Coś w tym dziwnego? No właśnie. Nawet nie zorientowałem się, że wkradł mi się na usta niekontrolowany uśmiech. Z nudów włączyłem sobie "Projekt X" i zacząłem oglądać. Jednym słowem: miazga. Postanowiłem sobie, ze na moje dziewiętnaste urodziny też zrobię taką domówkę. Tyle, że zatrudnię lepszą ochronę. To na pewno. Mój filmowy seans przerwało mi pukanie do drzwi. Zniechęcony tym co nastąpi już niedługo, udzieliłem pozwolenia na wejście (zajebiście to brzmi, prawda?). Tak jak się domyślałem, do mojego pokoju pewnym krokiem wpadła część mojej ekipy. Scot, jeden z moich głównych menagerów, Alyson, kolejna główna menagerka, Moshe, mój prywatny ochroniarz, Alfredo, mój przyjaciel no i oczywiście (jak na drogie hotele przystało) przyszedł sam dyrektor. Nie wiem po co, ale dobra. Po serii bezsensownych pytań o mój nastrój i wygodę w hotelu, Scooter nareszcie zaczął wyczekiwany przeze mnie temat.
- Jak pewnie zauważyłeś, główne drzwi są zablokowane. Dlatego też, zbieraj się. Zejdziemy na sam dół, przejdziemy przez kuchnię, aż do podziemnego parkingu i wyjedziemy całkiem z innej strony, żeby nikt Cie nie zauważył, jasne? - przytaknąłem tylko zniechęcony. Mimo, że zawsze nasze plany wyglądają z początku idealnie, później okazują się wielką klapą. Moje fanki i tak prędzej czy później mnie zauważą, będą biegły za samochodem, a gdy chociażby staniemy na skrzyżowaniu, wybiegną przed maskę i nie ruszymy się z miejsca dopóki nie przyjedzie policja i nie ściągnie ich z drogi. Taaa... Witaj w świecie Justina Biebera. - Gotowy?  - zapytał widząc, że już w miarę ogarnąłem wszystkie podręczne rzeczy. Przytaknąłem, nałożyłem na usta szczery uśmiech i ruszyłem do windy.
    Jak na razie wszystko szło zgodnie z planem, co naprawdę mnie zadziwiło. Właśnie wchodziłem do samochodu gdzie wszystkie szyby były przyciemnione, więc kto wie, może tym razem się uda. Moje nadzieje zniknęły tak szybko jak pojawiliśmy się na ulicy. Kto by pomyślał, że dziewczyny obstawiają również tylny wyjazd?! Niesamowite.... I za to właśnie je kocham. Bo naprawdę kocham. W momencie w którym znaleźliśmy się na drodze, słyszałem tylko piski dziewczyn zza szyby, trąbienie samochodów oraz przekleństwa Scota. Kto by pomyślał, że ten facet ma tak ogromny zasób, tak... ciekawych słów.
- Uspokój się. - zacząłem znudzony. - Damy radę. 
- Znowu się spóźnimy. - mruknął pod nosem. Przecież spóźnione, Gwiazdorskie Wejście Smoka musi być, prawda?  Przemilczałem jego słowa, założyłem na uszy słuchawki i odłączyłem się od świata.

    
     Ożywiłem się dopiero gdy zauważyłem, dobrze już mi znaną tabliczkę, z ogromnym napisem Mount Sinai Kravis Children's Hospital. Jeden z najlepszych szpitali w całym Nowym Yorku. Przed wejściem nie było za dużo ludzi, tym bardziej moich fanek. Uradowany wyskoczyłem z samochodu jako jeden z pierwszych i nie zważając na wołania mojego ochroniarza, ruszyłem do drzwi wejściowych. Przywitałem się z recepcjonistką promiennym uśmiechem i przyśpieszając kroku, znalazłem się w windzie. Nacisnąłem na klawisz z numerem 7 i czekałem aż znajdę się na miejscu. Gdy drzwi nareszcie się rozsunęły, wznowiłem swoje szybkie tempo i ruszyłem w prawą stronę do pokoju numer 123. Doskonale znałem drogę. Aż ZA doskonale. Stanąłem przed upragnionymi drzwiami i zapukałem cichutko. Gdy usłyszałem delikatne proszę uchyliłem drzwi i wystawiłem głowę. Moja księżniczka siedziała z mamą i oglądała jakiś album. Gdy tylko mnie ujrzała uśmiechnęła się szeroko.
- Przepraszam mamusiu, ale dokończymy później, bo mój mąż przyszedł. - zwróciła się do swojej rodzicielki całkiem poważnym tonem i znowu skierowała wzrok na mnie. Roześmiany tym co przed chwilką powiedziała, nie zwlekałem już tylko podszedłem do niej i czuło przytuliłem. 
     Po kilku minutach wreszcie dotarła reszta ekipy. Każdy zajął się sobą. Scot i Alyson rozmawiali z mamą Avalanny, Moshe rozmawiał przez telefon w dalszej części sali, a ja zabawiałem się ze swoją żoną, co Fredo uwieczniał na swoim aparacie. Było idealnie! Żadnych paparazzi, żadnych nachalnych fanek... IDEALNIE. No.. Może do czasu, w którym miałem już opuścić szpital i udać się do Apollo. Już za dwie godziny miałem tam dać koncert i znając życie, brakowało tam, na miejscu, już tylko mnie i tych, którzy są ze mną. Serio. Fanki zapewne czekały pod amfiteatrem już od wczoraj, ale wolałem się nie wgłębiać w dalsze rozmyślanie, do czego są zdolne. Pożegnałem się z małą, obiecując, że niedługo znów ją odwiedzę i ruszyłem do samochodu. Rozsiadłem się z tyłu wygodnie, z zamiarem wsadzenia sobie do uszu słuchawek, jednak nie dane było mi się nacieszyć moim małym światem, bo chwilę później, gdy tylko Scooter także znalazł się w samochodzie oznajmił, że ma ważną sprawę.
- Pamiętasz jak rozmawialiśmy o tej dziewczynce, której koleżanki nam tak spamowały? - zaczął, jednak ja spojrzałem na niego zdezorientowany, co miało oznaczać, ze niestety nie wiem o kim mówi. - Ta co ma nowotwór. Leży w szpitalu na Broadway. Miałeś z nią rozmawiać jutro przez telefon. - zakończył. Rzeczywiście. Przypominam sobie. Pokiwałem twierdząco głową, na znak, że już wiem. - Cóż... Wypadało by żebyś jednak ją odwiedził, a nie tylko pogadał minutkę telefonicznie... - westchnął ze skrzywieniem.
- Że co? Nie mam zamiaru! - oburzyłem się. - Miałem mieć jutro wolne! To miał być MÓJ DZIEŃ.! - zaakcentowałem ostatnie słowa. Nie o to chodzi, że nie lubię spotykać się z moimi wyjątkowymi fanami, jednak naprawdę chciałem odpocząć. Należy mi się!
- Ale Justin... - spróbował znowu, jednak tym razem mu przerwałem.
- No co? Mam znowu dawać dobry przykład? - zakpiłem z niego. Zawsze podczas sytuacji typu właśnie odwiedziny w szpitalu, chodził za mną Fredo, żeby uwiecznić to jak przejmuję się losem moich fanów. Nie bez powodu. Chodziło oczywiście o reklamę, ale co tam. W sumie to nie... Poprawka... Dla NICH ważna byłą reklama. Dla MNIE moi fani. I tutaj jest zasadnicza różnica. Scot też nie popiera takich zagrań, ale w tym wypadku ma związane ręce.
- Słuchaj... Ona powinna być dla Ciebie tak wyjątkowa jak Avallana. - stwierdził. Zaskoczyła mnie ta jego stanowczość przy wypowiadaniu tych słów, ale także to, że śmie porównywać jakąś obcą dziewczynkę do MOJEJ Avallany.
- Niby dlaczego? Też ma rzadko spotykany nowotwór? Też umiera? Skoro tak, to nawet nie chcę rozmawiać z nią przez telefon. Co jeśli zdążę się do niej przywiązać tak jak do Av, a ona niespodziewanie umrze? Pomyślałeś o tym?! - byłem już naprawdę bardzo, ale to bardzo wkurzony.
- Nie o to chodzi... - zaczął. Tym razem mu nie przerwałem, a jedynie posłałem pytające spojrzenie. Kazałem mu kontynuować, bo widziałem po jego minie, że jeszcze nie skończył swojej opowieści i bałem się, że jeśli się nie pospieszy to już nie będzie miał okazji mi  o niej opowiedzieć, bo nie jestem pewien, czy będę chciał zaczynać ten temat jeszcze raz. - Ona powinna być dla Ciebie ważna, bo to przez ciebie i Twój koncert, nie żyją jej rodzice.  - zatkało mnie na tyle, że aż otworzyłem ze zdziwienia usta.
     Zabolały mnie te słowa. Bardzo zabolały. Jak on śmie mnie tak oskarżać?! Moja wściekłość osiągnęła szczyt, jednak zaczęła mieszać się z wyrzutami sumienia. Scooterowi właśnie o to chodziło. Miałem poczuć się winny i mu ustąpić. Na pewno.
- Słuchaj... Nie powiedziałem Ci tego, żebyś czuł się winny... - tak jasne... Ciekawe, że właśnie myślałem dokładnie o tym samym! - Chodzi mi tylko o to, byś spełnił jej marzenie. Tyle. - zmiękłem. "spełnił jej marzenie..." to zdanie będzie mnie prześladować dopóki nie spotkam się z tą dziewczynką. Jestem tego w stu procentach pewien. Mi się udało "spełnić moje marzenie" to dlaczego, innym nie może się to udać? Skoro JA jestem tym marzeniem, to co za problem? I właśnie w tym momencie to się stało. Nie miałem siły się sprzeciwiać. Uległem.
- Co się.... Co się dokładnie stało? - zapytałem mając nadzieje, że mój menager zrozumie co chcę przez to zapytać, bez zbędnych wyjaśnień. Schowałem twarz w dłonie, westchnąłem i słuchałem uważnie co mówił Scot.
- Pamiętasz Twoją trasę sprzed kilku miesięcy? - zapytał na co ja tylko przytaknąłem bez słowa. - W czerwcu miałeś koncert na Madison Square Garden. Pamiętasz ten incydent sprzed koncertu? - zapytał, jednak tym razem zaprzeczyłem zdezorientowany. - Robert. Mówi Ci coś to imię? Przyjechał zalany na próbę i go zwolniłem. Kojarzysz? - przytaknąłem z szeroko otwartymi oczami. - Zwolniłem go i zamówiłem taksówkę, żeby wrócił do hotelu, jednak ten to zignorował i wybrał się w drogę powrotną swoim samochodem... - opowiadał dalej a ja szeroko otworzyłem oczy. Tylko nie to... Błagam...  - Uderzył czołowo w srebrnego Nissana. W samochodzie były trzy osoby... Dziesięcioletnia dziewczynka i jej rodzice. Mała trafiła do szpitala w stanie krytycznym, dorośli zginęli na miejscu. Byli w drodze na Twój koncert... - zakończył swoją opowieść a mnie naprawdę zrobiło się niedobrze. Nie miałem pojęcia...  Ale przecież, mam do niej dzwonić, bo jest chora na raka, tak? Scooter jakby czytając mi w myślach, wyjaśnił. - Właśnie po tym jak jej stan się polepszał, wykryli jej nowotwór. Od czerwca, ani razu nie opuściła bram szpitala.
- Czy ona...
- Nie. Ma starsze rodzeństwo. Siostrę i brata, ale ledwo wyrabiają. - odpowiedział, znowu wyprzedzając moje pytanie. Przytaknąłem zszokowany. Cofam wszystko co powiedziałem. To naprawdę była moja wina.
- Ale... Dlaczego ja nie wiedziałem, że to przez Roberta? Przecież ty na pewno dowiedziałeś się od razu...
- Masz rację... Wiedziałem od razu, dlatego jak tylko te jej koleżanki z klasy zaczęły do mnie pisać nie mogłem odmówić. A ty nic nie wiesz, bo miałeś nie wiedzieć. Czerwiec był dla ciebie nieciekawym okresem, przecież wiesz. Nie chcieliśmy psuć Ci go jeszcze bardziej... - przytaknąłem ze zrozumieniem. Rzeczywiście. Czerwiec nie był dla mnie miły. Selena... Jak ja mogłem załamać się tym, że zerwała ze mną dziewczyna, skoro w tym samym miesiącu moja fanka prawie zginęła i to PRZEZE MNIE?! Naprawdę... Powoli przestaję rozumieć samego siebie.
- O której jutro wyjeżdżamy? - zapytałem wysiadając z samochodu przed Apollo.
- To zależy tym razem od Ciebie. - powiedział i uśmiechnął się pokrzepiająco. Zauważył, że ruszyła mnie ta historia. Kogo by nie ruszyła?
- Chciałbym wyjechać już około jedenastej. Jeśli będą korki to będziemy jakoś wczesnym popołudniem... No i zostaniemy tam do wieczora.
- Jesteś pewien? - upewnił się.
- Tak. Może i nie powinienem, ale czuję się winny i odrobinę odpowiedzialny za tą... dziewczynkę...
- Maya'ę. - dokończył.
- Tak. Maya'ę.
- Chodźmy. Musisz się przygotować do koncertu. - zakończył cały temat. Położył mi rękę na ramieniu i popchnął lekko do przodu, w kierunku ogromnej hali.
     Wiedziałem już, że ten koncert nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Przynajmniej tym razem nie tylko z mojej winy...
     Maya...


~*~
Hejooo!:D
Rozdział drugi za nami. Zastanawiam się, czy dobrze zrobiłam, zdradzając aż tyle... W sumie mam jeszcze kilka akcji w planach, więc wyda się w przyszłości ;) hahahha:D
Tym razem chyba trochę krócej, chociaż nie jestem pewna.
Jak pewnie zauważyliście... Inna narracja... I o to mi chodzi. NARRACJA BĘDZIE ZMIENNA. Raz Annabelle, raz Justin. Trochę inaczej, nie? ;) Mam nadzieję, że mi wyjdzie, chociaż boję się, że pewne sytuacje nie będą mi się zgadzały z narracją, ale coś wykombinuję ;)

Do następnego, który pojawi się zapewne w przeciągu tygodnia ;D
Pozdrawiam!
Buziaki!:*

PS: ZNOWU nie sprawdzałam błędów, gdyż jestem na wakacjach już drugi tydzień, a i tak publikuję rozdziały, więc co za tym idzie? Skończyły mi się szkice... Coś wykombinuję xd hahahah:D

10 komentarzy:

  1. zajefajny podoba mi sie :D xx czekam na nastepny :) xx mam nadzieje ze bedzie szybko xx

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty. Uwielbiam już tego bloga po tych 2 rozdziałach XD Plz dodawaj szybko kolejną notke, czekam na nn<3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam! od razu dwa rozdziały,żeby nie było,że nie czytam.
    Pierwszy rozdział był długi, a drugi? Jakiś taki krótki...
    Scott nie powinien podchodzić Justina ze strony psychologicznej...przecież rodzicie tej dziewczynki nie umarli przez niego...każdy mógł wtedy umrzeć, bo pragnę zaznaczyć-prowadził dosłownie pijany kierowca....ale no okej, okej, nic nie mówię;D
    Ciekawa jestem jak to spotkanie będzie wyglądać...jak Maya zareaguje, jak Annie, bo ona myśli,że on tylko zadzwoni...zresztą tak jak ta mała.
    ale będzie pisk!
    Trochę mnie dziwi to,że nikt Annie i jej brata nie wziął do domu dziecka.. nie są pełnoletni,prawda? Mają siostrę, zarbiają na jej leczenie, a do tego sami muszą się wyżywić...dziwne,dziwne. ^^
    no, to ja czekam na trójkę,którą mam nadzieje,dodasz niedługo ;)
    ]lotsof-love]

    OdpowiedzUsuń
  4. świetny .. świetnie piszesz no ... no i czekam na następny i co z tą Mayą i Avalaną <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Świetny.. Dodaj szybko nn plosiee;D

    OdpowiedzUsuń
  6. kiedy nastepny ?? :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Zajebisty!!! Nie mogę doczekać się spotkania Justina i Annabelle:D

    OdpowiedzUsuń
  8. aaa! świetny początek ;) Zupełnie inna historia, przez co bardzo interesująca. Czekam na NN! Dodawaj jak najszybciej ;)
    a, przy okazji, zapraszam Cię do mnie na http://cause-u-are-my-dream.blogspot.com/
    miło by było, gdybyś kiedyś w wolnej chwili zajrzała i oceniła. ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. genialne, ta zmienna narracj to świetny pomysł!

    OdpowiedzUsuń
  10. Zajebisty
    Kilka łez spłynęło mi po policzkach ;(

    OdpowiedzUsuń