25 sierpnia 2012

Rozdział 5

     Nie miałam bladego pojęcia, gdzie Justin mnie porywa, jednak zaufałam mu. Sama się sobie dziwiłam, że po tak krótkim czasie przekonałam się do gwiazdora. Naprawdę. Było mi z tym bardzo dziwnie, jednak... Ciężko mi to wyjaśnić. Uśmiechałam się pod nosem i patrzyłam w okno. Udawałam obrażoną, bo Justin pomimo zapewnień w domu, że wszystko mi wyjaśni,  nie chce powiedzieć NIC. Kompletnie nic. "Bo to niespodzianka." Blah... Blah... Blah... Ile razy ja już to słyszałam? No właśnie.
- Ej no... - usłyszałam po swojej lewej. Obróciłam się do niego z wzrokiem bazyliszka i nie odezwałam się słowem. Chłopak słodko zachichotał i pokręcił ze zrezygnowaniem głową. - Nie bądź obrażona, nooo....
- Będę. Porwałeś mnie i skąd mam wiedzieć co chcesz ze mną zrobić?! - oburzyłam się, oczywiście na żarty.
- Chcę tylko zauważyć, że to nie porwanie, bo sama zgodziłaś się ze mną jechać. Nawet nie użyłem siły! - zwrócił mi uwagę ze śmiechem. Prychnęłam tylko, żeby ukryć uśmiech, który próbował się przebić na moją twarz. Żeby tylko Justin tego nie zauważył... - Wiedziałem, że nie będziesz długo na mnie zła. - stwierdził uśmiechając się jeszcze szerzej. Posłałam w jego stronę pytające spojrzenie. - Uśmiechnęłaś się. - wyjaśnił.
- Nieprawda! - oburzyłam się, próbując zachować jeszcze trochę swojej dumy. Niestety na marne, bo po chwili oboje wybuchnęliśmy niepohamowanym śmiechem.
- Chyba jesteśmy... - stwierdził niepewnie Justin.
- Chyba? - powtórzyłam po nim. Zdziwiłam się, bo sam kierowca nie znałby celu swojej podróży? Dziwne... Stanęliśmy pod ogromną rezydencją ogrodzoną mosiężną, metalową bramą. Z moich ust wyrwało się ciche "Wow", na co mój towarzysz tylko lekko się zaśmiał. Wysiadł z auta, a ja widząc to odpięłam pasy bezpieczeństwa. Nawet nie zdążyłam dotknąć klamki, a ten był już po mojej stronie i przytrzymywał, otwarte przez siebie drzwiczki z dumnym uśmiechem. Pokręciłam tylko głową ze zrezygnowaniem i chwyciłam jego wyciągniętą rękę. Zamknął samochód i nadal trzymając moją dłoń podeszliśmy do furtki. Puścił ją, a ja nie chciałam przyznać, że wolałam jednak gdy ją trzymał, więc tylko się uśmiechnęłam widząc jak otwiera furtkę jednym z pęczka kluczy. Rozejrzałam się po otaczającym nas ogrodzie i westchnęłam rozmarzona.
-Co tak wzdychasz? - zapytał Justin, przerywając panującą między nami ciszę.
-Piękny ogród. - odpowiedziałam po chwili zachwycając się roślinnością. - Zobacz jakie śliczne rododendrony! - pisnęłam zachwycona, widząc jedne z najpiękniejszych (według mnie) kwiatów na ziemi! Chłopak tylko się zaśmiał. Nachylił i zerwał jedną z najdorodniejszych główek. Z szerokim uśmiechem podał go mi. Spojrzałam na niego zszokowana i czując jak krew napływa mi do policzków spuściłam głowę udając, że wącham kwiat, jednocześnie zasłaniając się włosami. Szatyn pociągnął mnie lekko za rękę dając do zrozumienia, że woli wejść do środka niż zachwycać się ogrodem.
     Przekraczając próg ogromnego domu, myślałam, że zejdę na zawał. Wszystko wyglądało jak w moim najskrytszym śnie i nie mogłam nic poradzić na moje westchnienia zachwytu, które praktycznie co sekundę wydobywały się z moich ust. Szatyn widząc moją minę zaśmiał się pod nosem. Całe wnętrze było utrzymane w bardzo nowoczesnym stylu i robiło ogromne wrażenie, przynajmniej na mnie. Panele z ciemnego drewna na podłodze idealnie pasowały do jasnej farby na ścianach. Kuchnia i salon z nowoczesnym sprzętem utrzymana była w tej samej kolorystyce co korytarz. Jednym słowem, pięknie.
-Witaj w naszym nowym domu... - wyszeptał Justin pod nosem a ja wytrzeszczyłam oczy.
-C-Co? To twój dom? - zapytałam totalnie zdziwiona.
-Nasz. - podkreślił a ja czułam jak uginają się pode mną kolana.  Weszłam do ogromnego salonu i usiadłam na jednym z foteli. Ukryłam twarz w dłoniach i westchnęłam ciężko. Chłopak po chwili siedział obok mnie.
-Justin... - zaczęłam, jednak szatyn brutalnie mi przerwał.
-Nie. Ja wszystko wiem. Może i znamy się krótko, ale poznałem cie na tyle, żeby ci to zaproponować. Rozmawiałem z lekarzem na temat May i zastanawiałem się, dlaczego ma się męczyć w tym szpitalu. Od dzisiaj wiem już dlaczego. Nie widzę żadnego problemu żebyście zamieszkali tutaj we trójkę. Tylko spójrz. Co ja sam robiłbym w tym wielkim domu? - zapytał retorycznie, próbując już z lekka brać mnie na litość.
-Ale ja nie mam pieniędzy, żeby pokrywać te wszystkie rachunki i...
-A kto tu mówi o pieniądzach? - przerwał mi, znowu.
-O, nie nie nie nie. - zaprzeczyłam od razu. - Tak być nie może. Nie będziemy na tobie żerować i w ogóle. - zbulwersowałam się lekko.
-Tak w sumie to już to robicie. - całkiem zbił mnie z tropu. Spojrzałam na niego jak na chorego psychicznie i zażądałam wyjaśnień. - Scooter nie wspominał ci nic o tym, że otrzymał już trzy zgłoszenia odnośnie May? Bella, on ma już trzech dawców! - ożywił się, a mi opadły szczęki. Nie miałam sił by cokolwiek z siebie wydusić. - Oczywiście to nie zmienia faktu, że nie wiadomo czy będą mogli oddać szpik May, ale sam fakt! Rośnie zainteresowanie wokół was i to dzięki mnie. I ja tutaj w żaden sposób nie chcę ci tego wypominać. O nie nie. Chcę ci tylko uświadomić, że w ten sposób pomagasz May. Pomyśl tylko... - zaczął z zamyśloną miną. - ... gdybyście się tutaj wprowadzili, znowu zaczęto by o was pisać, jeszcze więcej osób by się zaczęło interesować, no i dodatkowo, ja dostanę dodatkową reklamę, że zrobiłem dobry uczynek. - zakończył swoją przemowę, a ja miałam jeszcze większy mętlik w głowie. Gdy to zaproponował, byłam pewna, że odpowiedź brzmi "nie". Jednak teraz... gdy pokazał mi to z innej strony... zwątpiłam. Naprawdę zwątpiłam. - Jeśli nie chcesz zrobić tego dla mnie, czy dla siebie, zrób to chociaż dla May. - dopowiedział, a ja totalnie nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
-Ja nie wiem co zrobić... - stwierdziłam zgodnie z prawdą. Nawet nie panowałam nad drżeniem swojego głosu.
-Zastanów się. Nie musisz mi odpowiadać dzisiaj. Możesz iść i przegadać to z May, z Casimirem, z kimkolwiek, ale jestem pewien, że każdy powie ci to samo co ja. - dobił mnie tymi słowami. Naprawdę. Odpowiedziałam mu, że na pewno to przemyślę i zmieniłam temat na bardziej przyjemny. Po niecałej godzinie miłych i wesołych pogaduszek, stwierdziłam, że czas się zbierać. Poprosiłam Justina, żeby odwiózł mnie do domu, bo było naprawdę późno, a to jest jednak, nie taki mały, kawałek.

     Następnego dnia, o wczesnej, bo dziewiątej, godzinie, obudziło mnie uporczywe pukanie do drzwi. Na początku nie chciałam nikogo widzieć, jednak słysząc, że gość nie odpuszcza, wstałam, ubrana jedynie w dresy i bokserkę. Miałam zamiar szybko przegonić intruza i iść z powrotem do łóżka, jednak byłam pewna, że już nie zasnę.
-Już idę. - odpowiedziałam na tyle głośno, by osoba za drzwiami usłyszała i przestała uciążliwie walić w te drzwi.
-Policja! Otwierać! - usłyszałam po drugiej stronie. Doznałam szoku. Zawsze bałam się władz, a tym bardziej teraz, gdy byłam sama w domu. Przygotowałam sobie gadkę, którą opowiem, gdy zapytają o mojego opiekuna, czyli babcie. Ignorując nogi jak z waty otworzyłam drzwi. Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, a do moich rąk został wciśnięty jakiś skrawek papieru i dwóch policjantów weszło wgłąb domu zostawiając mnie z jednym. - Komendant Johnson. Mamy nakaz rewizji. - wytłumaczył mi a ja otworzyłam szeroko oczy. Moje zdziwienie w tym momencie sięgnęło zenitu. - Ty musisz być Annabelle. Usiądź. - polecił mi i pokierował do mojego salonu. Wykonałam jego polecenie nawet się nie odzywając. Byłam za bardzo sparaliżowana, by cokolwiek powiedzieć. - Pewnie zastanawiasz się co jest grane... - zaczął ciepłym głosem. Próbował być miły i w jakiś sposób mnie uspokoić, jednak kiepsko mu szło. - Chodzi o twojego brata. - jedno zdanie a ja czułam jak cały mój świat się wali. Nie... Nie... Nie! Nie mogę stracić i jego... Nie! Nie! Nie! - Wczoraj wieczorem został zatrzymany za handel narkotykami. Nie wiem czy wiesz, jakie wiążą się z tym konsekwencje. Jest mała szansa, że adwokat z urzędu, go z tego wybroni. Przykro mi... - zakończył a ja już nawet go nie słuchałam. Oparłam się o kolana, ukryłam twarz w rękach i  zaczęłam płakać. Tak po prostu. Jak on mógł? Przecież mi obiecał, że będzie moją podporą, że będzie moim wzorem, a tu takie coś? Jak on mógł... Co teraz z nami będzie? Nie dam sobie bez niego rady... Moje głębokie rozmyślenia przerwał jeden z dwóch policjantów, którzy przeszukiwali nasze mieszkanie. Myślałam, że już nic mnie dzisiaj nie zaskoczy, jednak widząc, że trzyma w rękach kilka opakowań z jakimś zielskiem, wpadłam w jeszcze większą histerię. Komendant Johnson, o ile dobrze pamiętam, próbował za wszelką cenę mnie uspokoić, jednak nie szło mu to za dobrze. Gdy skończyli rewizję, zamierzali zostawić mnie samą.
-Mam do panów prośbę... - zaczęłam cichym głosem. Miałam wrażenie, że całe gardło spuchło mi od płaczu, więc ciężko było mi cokolwiek powiedzieć. - Czy... Mogliby mnie panowie podwieźć do jednego ze szpitali? Nie jestem pewna czy dojdę tam o własnych siłach i... - zaczęłam się tłumaczyć, zapewne niepotrzebnie, ale wolałam nie ryzykować. Na szczęście Johnson przerwał mi w połowie i powiedział, że nie ma sprawy.
     Tak oto, znalazłam się pod szpitalem May. Ignorowałam spojrzenia wścibskich przechodniów, którzy wyobrażali sobie nie wiadomo co, widząc ledwo żywą, prawie siedemnastoletnią dziewczynę, wysiadającą z policyjnego radiowozu. Nie witając się z nikim ruszyłam prosto do sali, gdzie leżała moja mała księżniczka. Minęłam się z Marthą, która widząc moją minę, zaczęła wypytywać o co chodzi, jednak zauważając, że nie reaguję na żadne jej słowo, odpuściła, zapewne domyślając się, że to coś poważnego. Reakcja mojej siostry była taka sama. "Co się stało?" "Dlaczego płakałaś?" "Dlaczego jesteś taka smutna?" "Co się dzieje?" Nie odpowiedziałam na żadne z nich. Z grobową miną usiadłam na krześle przy jej łóżku i chwyciłam za ciepłą, delikatną rączkę.
-Zadam ci bardzo ważne pytanie... Odpowiedz na nie szczerze, dobrze? - zaczęłam spokojnie, przez co Maya wyglądała na lekko przerażoną. - Czy Casimir był u ciebie wczoraj? Tak jak zawsze w soboty?
-Nie. - jedno słowo wystarczyło. Nie dość, że on wpadł w jakieś kłopoty, to jeszcze Maya spędziła cały dzień, sama.
-Tak myślałam... - powiedziałam sama do siebie. Moja mała księżniczka znów zaczęła prosić mnie, żebym jej wyjaśniła o co chodzi, jednak ją zignorowałam. Przyjęłam tą samą pozycję co w domu i znów zaczęłam płakać. Nie był to jednak zwykły szloch. To było rozpaczliwe wycie, w którym można było usłyszeć wszystkie moje emocje.
     W tym momencie mogłaby mi pomóc tylko jedna osoba. Mama. Ale co jeśli jej już nie ma? Wychodzi na to, że nie ma osoby, która mogłaby w tej sytuacji zrobić cokolwiek. I co mi teraz pozostało?

~*~
Nareszcie! Cieszycie się? ;)
Nie będę się tłumaczyć, bo nie mam z czego... Po prostu poza wyjazdami, miałam pewną blokadę co do tego rozdziału i tak jakoś nic nie chciało się napisać. Kurczę! No i się tłumaczę. Czuję, że początek i środek jest taki jakiś wymuszony, jednak końcówka jest już lajtowa.
Spodziewaliście się tego? :)
Jak myślicie, co teraz zrobi Annabelle? :)

Dziękuję, za wszystkie komentarze i w ogóle. Dodałam też reakcję. Chciałabym wiedzieć ile jest osób, które czytają to co piszę, a NIE komentują. Oczywiście komentarze bardzo motywują, jednak widok ilości osób, które czytają też jest równie miła :) To tylko jedno kliknięcie, a dla mnie znaczy tak wiele... :)

Kolejny rozdział jest w trakcie pisania ;)

Do następnego!
Buziaki:***

Ps: Przepraszam, za jakiekolwiek błędy!
Ps2: Nowy szablon! Mam nadzieję, że się spodoba, bo naprawdę się starałam:)

14 komentarzy:

  1. No nareszcie <3 Mam nadzieję, że przyjmie propozycję Justina <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny! :D Czekam na nowy :P

    OdpowiedzUsuń
  3. maaaaatko, narkotyki?!
    propozycja Justina bardzo mi się podoba! ;D
    czekam na następny ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. WOOOWWWW!! Narkotyki?! Nowe mieszkanie?! Zajebissciee. Już uwielbiam tego bloga.; Ciekawe co zrobi teraz Bella;p Czekam na nn<3

    OdpowiedzUsuń
  5. Początek rozdziału jest wesoły i ogółem mi się podoba ale ta końcówka. Jak to jej brat zamieszany w handel narkotykami?! Przecież ona miała mieć w nim wsparcie, a teraz co? teraz gówno ! XD Sądzę że ona zadzwoni do Justin'a, w tej chwili on jako jedyny chyba mógłby jej pomóc. Oboje się lubią a widać że jemu na niej zależy. Niecierpliwie czekam na NN < 3

    OdpowiedzUsuń
  6. Kobieto! Czyś Ty kompletnie zgłupiała?! Ty chcesz mi dorównać? To raczej nie możliwe, skoro jesteś ode mnie lepsza! Jak jeszcze raz coś takiego napiszesz to normalnie skopię Ci tyłek! Jesteś świetna w tym co robisz i twoje opowiadanie bije moje na głowę. Naprawdę. Co do rozdziału to jest wspaniały.Tutaj niby romantycznie i milutko a tu BUM Policja. Jak dla mnie rewelacja! Czekam na więcej. Trzymaj się i twórz <3 ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo lubię Twoje opowiadanie i to jak piszesz. Strasznie jest to wszystko ciekawe! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo mi się spodobało :D Zgadzam się z powyższymi opiniami :D

    OdpowiedzUsuń
  9. Wciągający rozdział. dodawaj częściej rozdziały. Historia bardzo ciekawa. zapraszam do siebie na http://stuck-in-the-moment-jb-julia.blog.onet.pl może też cie wciągnie moja historia jak mnie twoja.

    OdpowiedzUsuń
  10. rozdział świetny, wciągający, a co do nagłówka to Justin taki trochę szeroki jest, hahaha c: ale ładnie wyszedł : )
    www.calm-island.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  11. Rozdział jest wspaniały. Bardzo mi się spodobało opowiadanie i mam nadzieję, że będziesz mnie informować o kolejnych notkach. Dziękuję za miły komentarz pod moim ostatnim opowiadaniem. Zapraszam na http://dreamed-of-paradise.blogspot.com/ i http://the-way-you-look-tonight.blog.onet.pl/. Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  12. Po pierwsze: świetny rozdział bardzo mi się podoba i nie jest przesadzony, niektórzy przesadzają z wylewem uczuć, może i ja też to robię, ale dobrze że u cb aż tak nie ma. Będę czytać dalej ;*
    Po drugie: mam pytanko: jak dodać taką reakcję, bo już szukałam, ale na marne. Byłabym wdzięczna jakbyś napisała mi na maila, który ci przeslałam na gg ;*

    OdpowiedzUsuń
  13. Łzy w oczach...
    Super rozdział
    xoxo

    OdpowiedzUsuń