16 listopada 2012

Rozdział 14


     Staliśmy w korku. Najnormalniej w świecie, staliśmy w korku. Widziałem zirytowanie na twarzy Annabelle, jednak nie mogło się ono równać z MOIM. Trąbiłem praktycznie co minutę. Nie były to godziny szczytu, dlatego lekko się dziwiłem, jednak po Nowym Jorku można spodziewać się wszystkiego. Westchnąłem ze zrezygnowaniem i dałem sobie spokój. Opłaciło się. Już po niecałych piętnastu minutach, byliśmy pod szpitalem May. Annabelle wyskoczyła z samochodu pierwsza i szybko podbiegła pod daszek przy drzwiach. Tam się zatrzymała i zaczekała na mnie. Zamknąłem samochód i również po kilku sekundach byłem chroniony przed deszczem, który jak na złość leje już od rana. Ruszyliśmy, dobrze już nam znaną, drogą do pokoju naszej małej księżniczki. O jakież było nasze zdziwienie, gdy jej tam nie zastaliśmy. Czerwona lampka zapaliła się w mojej głowie. Widziałem, że Annie również jest zaniepokojona. Pobiegliśmy szybko do Marthy, która jak zwykle siedziała przy mini recepcji.
-Lekarz chce z wami porozmawiać. - zignorowała nasze pytania o małą May. Widziałem jak mojej dziewczynie już zaczęły trząść się ręce. Pobiegliśmy do lekarza, który opiekował się naszą malutką... Gdy tylko nas zobaczył, mina mu zrzedła. Zaprowadził nas na oddział Intensywnej Opieki Medycznej. Serce zaczęło bić mi w piersi z taką siłą i prędkością, jak jeszcze nigdy. To nie mogła być prawda. Podeszliśmy do sali, jednak staliśmy przed drzwiami. Nie mogliśmy wejść. Nie kazano nam. Mogliśmy jedynie patrzeć przez szybę. Tylko i wyłącznie. Bałem się tego co mogę zobaczyć, jednak... Co innego mi pozostało? Podszedłem powoli do szyby, stanąłem koło płaczącej już Annie i zamarłem. Nasza mała, kochana Maya, leżała bezwładnie na łóżku. Podłączona do różnych urządzeń, które podtrzymywały ją przy życiu. Jej klatka piersiowa niezauważalnie się podnosiła. Była blada jak ściana, z maską tlenową na twarzy... Zupełnie jak nie ona. Przecież wczoraj tutaj byliśmy! Biegaliśmy po szpitalu! Bawiliśmy, śmialiśmy się! Lekarz jakby czytając w moich myślach, zaczął wyjaśniać.
-Dzisiaj w nocy jej stan gwałtownie się pogorszył. Na początku nie mieliśmy pojęcia co się dzieje, teraz już jesteśmy pewni... - przestał na chwilę mówić, a ja już wiedziałem co za chwilę usłyszę. Po prostu wiedziałem. - Przeszczep się nie przyjął. Przykro mi. - zakończył prawie szeptem. Annabelle wybuchnęła płaczem. Jestem pewien, że przewróciłaby się gdybym jej w porę nie złapał. Byłem zbyt zszokowany żeby zrobić cokolwiek innego niż przytulenie dziewczyny. Płakała w moje ramię z bezsilności. W końcu teraz tak było. Byliśmy bezsilni. 
-Ile? - zapytałem niejasno. Po chwili się poprawiłem. - Ile jej zostało? 
-Kilka godzin. 
     Annabelle zemdlała. Naprawdę zemdlała. Lekarz zabrał ją na salę, żeby podać jej leki, a ja stałem spokojnie przy szybie i patrzyłem na swoją księżniczkę z utęsknieniem. To nie może się tak skończyć. Nie może... Po prostu nie może! Nim się obejrzałem rozpłakałem się jak małe dziecko. Nie miałem pojęcia co mogę innego zrobić. Nie ma dla niej już żadnych szans. Nie zdążylibyśmy zrobić kolejnego przeszczepu, a nie mamy innych wyjść z sytuacji. No ale jak to? Mamy pozwolić jej umrzeć? Tak po prostu? Ma odejść z tego świata już za kilka godzin w wieku zaledwie dziesięciu lat? Przecież całe życie przed nią! Dlaczego ona mi to robi? Dlaczego ona NAM to robi? Co teraz z Annie? Zostanie sama.... Bez Casimira... Bez May... Będę tylko ja. AŻ ja. Dlaczego to wszystko musiało spotkać akurat nas? Przed oczami przeleciała mi cała nasza znajomość. Już kiedy wpadłem na Ann na stacji benzynowej, spodobała mi się. Nie ukrywałem tego. Ale miałem inny cel. Przyjechałem do Nowego Jorku, by poznać tą małą istotkę, której nie potrafię uchronić przed śmiercią. Przez te kilka miesięcy widzieliśmy się codziennie. Traktuję ją jak rodzinę. Jak moją własną, rodzoną siostrę. Kocham ją całym sercem... Jak można patrzeć na śmierć niewinnego dziecka? Przecież ona niczemu nie zawiniła.... Została skreślona jeszcze przed urodzeniem. Nie mam pojęcia dlaczego Bóg tak ją skrzywdził... Najpierw wypadek, śmierć rodziców... Choroba... Historia z Casimirem, o której swoją drogą dowiedziała się niedawno... Przecież... Miało być wszystko dobrze. Miała wyzdrowieć... Wyjść ze szpitala... Zamieszkać u mnie razem z Annie... Zacząć chodzić do szkoły... Spełniać marzenia... Dlaczego nie będzie mogła przeżyć tego wszystkiego? Już nigdy nie będzie mogła być normalną nastolatką... Ponawiam pytanie... Dlaczego to spotkało akurat NAS?

*

     Moja dziewczyna odzyskała przytomność, podłączyli ją do kroplówki, żeby dodać jej trochę energii, bo w końcu nie zjadła tego pieprzonego śniadania.... Dostała także leki na uspokojenie, co ją trochę otumaniło. Siedziała na korytarzu, na przeciwko sali, w której leżała Maya i patrzyła się w przestrzeń. Z moich oczu nadal lały się łzy, jednak już nie płakałem. Przy moim boku ponownie zjawił się lekarz. Jej czas już się kończył. Odzyskała przytomność, więc pozwolił nam się z nią pożegnać. Tak po prostu.
     Weszliśmy do sali powolnym krokiem. Dziewczynka nawet nie skierowała na nas swojego spojrzenia. Po prostu leżała. Już bez maski tlenowej. Po prostu leżała. Annabelle, pomimo ogromnej ilości leków w organizmie, wybuchła pierwsza.
-Maya, kochanie... Tak bardzo cię za wszystko przepraszam... - usiadła na łóżku May i przytuliła dziewczynkę delikatnie do siebie.
-Nie masz za co. Musieliśmy spróbować. - przeraziłem się. To nie był ten melodyjny głos mojej ukochanej dziesięcioletniej fanki. To nie był ten piękny głos, którego mógłbym słuchać bez końca. Opowiadała mi przecież takie śliczne historie, a teraz? To nie ona. To nie może być ona.- Justin, chodź do nas. - zbliżyłem się niepewnie do łóżka i usiadłem zaraz obok Annie. Dziewczynka pochyliła się w moją stronę i przytuliła. Z każdą sekundą stawała się coraz słabsza. Widziałem to, tak samo jak Bella. - Wolałabym umrzeć w Twoich ramionach niż w szpitalnym łóżku... - wyszeptała mi, jednak jestem pewien, że i Annabelle ją usłyszała. -Pamiętasz? If I could just die in your arms i wouldn't mind.... * - podciągnąłem nosem i zacząłem śpiewać jej do ucha kolejne słowa refrenu. Wiedziałem, co dzieje się w tej chwili i już za kilka chwil się stanie. Naprawdę. Stanie się, chociaż ja w to nie wierzę. Podciągałem nosem co chwilę jednak nie przestawałem śpiewać May do ucha. Zacząłem płakać w głos co udzieliło się również Annabelle. Płakała ze mną, ja jednak nie wypuszczałem dziesięciolatki z ramion. Annie przytuliła się do nas obojga nie przestając płakać.
     Stało się. Maya King odeszła, a razem z nią część mnie.

*Justin Bieber - Die in your arms

~*~
 Rozdział miał Was wzruszyć, więc dlatego taki krótki. Nie chciałam psuć klimatu, przez niepotrzebne rozpisywanie się, które (znając moje możliwości) tylko by wszystko popsuło.

Podoba się? Zaskoczyłam Was?;)

Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia. To wiele dla mnie znaczy<3 Jeszcze raz dziękuję.

Buziaki.:*

17 komentarzy:

  1. rozdział świetny .. ale smutny ;c

    Caroline.

    OdpowiedzUsuń
  2. No nieeeeeeeeee no! Moją małą, kochaną May uśmiercić?! :C Brutalu ty jeden! Szczerze mówiąc, to nie wyobrażam sobie tego opowiadania bez niej, była takim elementem oczywistym tego świata... Nie wiem, co ty tam uknułaś i dlaczego umrzyłaś May, ale kurczaki no. :( co nie zmienia faktu, że nie mogę się doczekać NN! aaaaaaach, co jak co, ale piszesz tak, że czyta się to jednym tchem. mistrzunio <3

    OdpowiedzUsuń
  3. nie nie nie nie nie! ona nie mogła umrzeć! ;c

    OdpowiedzUsuń
  4. O kurcze, doprowadziłaś mnie do łez. Nie wiem co napisać. Po prostu genialny rozdział i tyle :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie tylko ciebie rycze jak opętana ;c
      Dlaczego uśmierciłaś Mey ;c .

      Usuń
  5. Tak po prostu sie poplakalam. Piekny rozdzial, chociaz nie wyobrazam sobie dalej tej historii bez naszej malej ksiezniczki. Czekam na nn.

    OdpowiedzUsuń
  6. Że co ?! Od kilku rozdziałów czekałam na to aż Maya wróci do domu, a tu nagle przeszczep się nie przyjął ? ;O
    Rozkleiłam się w momencie kiedy Justin zaczął jej śpiewać...
    Co do mnie to przepraszam, że komentuję raz na jakiś czas, ale mam bardzo mało czasu na obserwowanie blogów.
    Jeśli masz czas, wpadnij do mnie na http://stranger-bieber.blogspot.com/ Mam nadzieję, że zostawisz po sobie jakiś ślad.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Cześć, nie mogę uwierzyć w to co sir stało myślałam ze one z tego wyjdzie a tu przeszczep sie nie przyjął, to był słodkie jak on jej śpiewał die in your arm ❤ chciałabym zaprosić cie do mnie na ( www.story-about-chanel-and-justin.blogspot.com )

    OdpowiedzUsuń
  8. OMG. Maya umarła. No tego się nie spodziewałam. Szkoda. Świetny rozdział Pełen emocji. Genialnie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Chciałaś nas wzruszyć i ci się w 100% udało! Lada chwila miałam ochotę płakać i do tego ta muzyka idealnie pasująca do nastroju rozdziału. Po prostu genialnie !! Czekam na nowe rozdziały, proszę informuj mnie! Na [elsedream.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  10. noo mnie nie wzruszyło to, przepraszam, ale gdyby zdechł pies, kot, a nawet chomik to zalałabym sie rzewnymi łzami. no szkoda tej małej, serio... jeju, teraz będzie wielka żałoba? jak ja tego nie lubię -.- dobra, teraz wyszłam na totalnie pozbawioną jakichkolwiek uczuć, no może po części tak jest... dobra, nieważne. rozdział serio udany, oddałaś uczucia Justina, co było naprawdę świetne, przez chwilę zrobiło mi się ich żal, a potem jak przy jej łóżku siedział i śpiewał.. chociaż mnie to nie wzruszyło, to na pewno mi się podobało :)

    OdpowiedzUsuń
  11. znalazłam bloga i świetne opowiadanie. nie mogłam się oderwać. ten rozdział mnie zaszokował. płaczę. płaczę przez ciebie. musiałaś to zrobić?. ahhh. biedna may.. będę za nią tęsknić. uwielbiam twojego bloga. czytając przekazujesz mi uczucia bohaterów. czuję to co oni!. kocham takie osoby. do tego trzeba mieć talent i ty go masz. czekam na nowy :))

    @qBestBeLieBer

    OdpowiedzUsuń
  12. Końcówka po prostu mnie powaliła. Na bloga trafiłam jakąś godzinę temu i już mam wszystkie rozdziały za sobą. Naprawdę zaszokowało mnie to opowiadanie, mimo, że jest na swój sposób proste, jednak właśnie ta dziwna prostota sprawia, że czyta się je bardzo przyjemnie. Masz dobry styl pisania, co zawsze bardzo sobie cenię, ponieważ kiedy na trafiam na blogi pisane jakby przez kogoś z czwartej klasy podstawówki to automatycznie się zniechęcam, bez względu na fabułę. Tutaj oczywiście tak nie było, dlatego czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział, coś czuję, że nie będzie on jednym z tych bardziej pozytywnych.
    Zapraszam do mnie all-too-well.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  13. Poryczałam się jak małe dziecko ;(( dlaczego Maya musiała umrzeć? ;(( To nie sprawiedliwe :((

    OdpowiedzUsuń
  14. OMG .Nikt nie chce mnie zobaczyć w tym stanie całą czerwona od płaczu :'(

    OdpowiedzUsuń
  15. Rycze ;( Jeszcze ta piosenka :(

    OdpowiedzUsuń